Blog

Wiele artykułów z myślą o Tobie i Twoich bliskich.

Dlaczego unikamy terapii par

W miarę tego, jak neuronauka coraz dobitniej pokazuje, jak mocno jesteśmy związani z naszymi partnerami erotycznymi, powstaje ważne dla terapeutów pytanie: Dlaczego w dalszym ciągu ludzi, którzy mają poważne problemy w związkach, przyjmujemy pojedynczo?

Dzięki fascynującym zdobyczom naukowym w ostatnich latach wiemy, że ludzie są ze sobą neurobiologicznie połączeni, przy czym szybkość i głębia tych połączeń jest daleko większa niż psychoterapeuci – uważani za specjalistów w dziedzinie związków – kiedyś sądzili.

Ellyn Bader i Peter Pearson

Dowiedzieliśmy się, jak łatwo ton głosu jednego partnera może wyzwolić aktywność ciała migdałowatego drugiego partnera; jak układ neuronów lustrzanych może natychmiastowo wpłynąć na zdolność rozumienia naszych wewnętrznych światów; jak niektóre spośród niezliczonych, utajonych przekazów wymienianych między ludźmi w codziennych interakcjach może być wyrażonych za pomocą języka – i jak sobie te przekazy uświadamiamy. Jak powiedział Dan Siegel, porzuciliśmy model „pojedynczej głowy” na rzecz modelu mózgu neurobiologicznego „my”. Tak więc dla klinicystów pojawia się następujące pytanie: skoro wiemy, jak głęboko ludzie są od siebie zależni i jak między sobą są powiązani, dlaczego większość z nas w dalszym ciągu pracuje przede wszystkim z pojedynczymi osobami, z których większość ma poważne, przeciągające się problemy ze związkami intymnymi?

Częścią odpowiedzi na to pytanie jest oczywiście to, że tak wielu klientów unika terapii par. Czasami opierają się, ponieważ nie mają motywacji, albo dlatego, że boją się nieprzyjemnych rzeczy, które ich partner mógłby o nich powiedzieć. Często opierają się, bo chcą uniknąć przykrej konfrontacji z rozczarowaniem partnera ich związkiem. Poza tym, dlaczego partnerzy mieliby ryzykować ujawnienie swoich najgłębszych słabostek przed osobą, którą mogą uznawać za przyczynę swoich emocjonalnych zmagań?

W odróżnieniu od terapii par, terapia indywidualna wydaje się być bezpieczną przystanią. Klient oczekuje – i zazwyczaj dostaje – wiele empatii od terapeuty i nie musi dzielić swoich intymnych szczegółów z nikim innym. Mają swobodę pracy nad sprawami, które wybiorą, i idą zgodnie ze swoim tempem. Jeżeli nie są gotowi zmierzyć się z danym problemem – walką z samolubstwem, oszukiwaniem w związku intymnym, z uzależnieniem – mogą po prostu o nim nie mówić, albo nigdy go nie poruszać. Inną przyczyną, o której rzadziej się mówi jest to, że większość psychoterapeutów jest dzisiaj skupiona przede wszystkim na jednostkowej osobie. Pracując z jedną osobą, zawiązujemy związek jedna osoba – jedna osoba, co zazwyczaj jest dla nas satysfakcjonujące. Większość z naszych klientów żywi w stosunku do nas pozytywne uczucia; wielu okazuje, że docenia nasze wysiłki. Stosujemy umiejętności, które, jak sądzimy, posiadamy w wysokim stopniu: uważne słuchanie, rozumienie i akceptacja. Jeżeli pojawi się niezrozumienie lub spór o władzę między klientem a terapeutą, zazwyczaj występuje w procesie rozwiązywania tego sporu dużo większa, spokojna przewidywalność, niż w kłótni dwojga wściekłych małżonków.

W odróżnieniu od terapii indywidualnej, terapia par wydaje się być wlatywaniem helikopterem w środek huraganu. Kiedy ponad 25 lat temu zaczęliśmy, pełni nadziei i entuzjazmu, prowadzić terapię par, nie byliśmy przygotowani na całą wrogość, zgorzknienie, nieufność i sporadyczne czynienie krzywdy drugiemu człowiekowi, które mieliśmy ujrzeć na własne oczy. (Jedna z klientek Ellyn popsikała mającego alergię męża środkiem owadobójczym, mając nadzieję, że to zatamuje jego drogi oddechowe i zabije go.) Nauka o mózgu pokazuje, że jego część, która przetwarza napaść emocjonalną to ta sama, która przetwarza napaść fizyczną, tak więc kiedy dana osoba zostaje zaatakowana przemocą słowną przez partnera, mózg reaguje tak, jakby dostała cios w brzuch – i wyzwala taką samą toksyczną mieszankę strachu i gniewu.

Więc, co mamy robić? Jak mamy zbudować most zrozumienia między ludźmi, którzy mogą się ze sobą bardzo mocno nie zgadzać co do przyczyn złego funkcjonowania, opierać się uświadomieniu własnych błędów i wytykać je drugiej stronie, mieć nierówną motywację do zmiany i cały czas przejawiać bardzo dużą nieżyczliwość w stosunku do siebie? Bycie skutecznym terapeutą par wymaga od nas rozwinięcia pewnych umiejętności, których nie posiadamy w sposób naturalny. Musimy również spędzić mnóstwo czasu w niepewności naszych własnych zdolności. To może być dla nas – zamykających się w pracy z klientem indywidualnym – zagrożeniem. Wyraźmy podstawową przesłankę tego artykułu: myślimy, że terapia indywidualna może być szkodliwa dla dobrostanu pary. Spokojne, rozumiejące środowisko sesji 1 na 1 zbyt często pozostawia klienta nieprzygotowanym na twardą, wypełnioną emocjami rzeczywistość związku w opałach. Podczas sesji klienci indywidualni nie uczą się słuchać, aktywnie negocjować, odpowiadać spokojem na ataki, wytężać empatię w stosunku do partnera intymnego, który bardzo ich denerwuje i frustruje. Klient może opuścić gabinet terapeuty z cenną wiedzą, jednak ona może okazać się bezużyteczna, kiedy staje na progu domu i widzi małżonka stojącego w przejściu, gniewnie wymachującego najświeższym rachunkiem za kartę kredytową i oskarżającego partnera o wydawanie więcej, niż zarabia. Znowu!

Zanim terapeuta rozważy zaproszenie pary do gabinetu, musi zrozumieć swój własny opór w stosunku do takiej pracy. Wybraliśmy trzy przypadki (było ich znacznie więcej), z czego każdy odnosi się do pewnego źródła problemów i słabości, z którymi terapeuci par zazwyczaj się borykają.

Doświadczenia Ellyn: Obawa przed zadawaniem bólu

Tom, prosząc o spotkanie, powiedział, że on i jego żona Betsy mają trochę problemów z dogadaniem się. W czasie pierwszej sesji, Betsy opowiedziała o małżeństwie z 30-letnim stażem, w którym czuła się przytłoczona tendencją Toma do wycofywania się i spędzania mnóstwa czasu poza domem.

Ledwie 10 minut po rozpoczęciu sesji Tom zaczął mówić o tym, jak niespokojny był w tygodniu poprzedzającym sesję. Wkrótce opanowało mnie nieprzyjemne uczucie. „Naprawdę nie wiem, co mnie kłopocze” – powiedział. „Po prostu zostaję w pracy coraz dłużej i dłużej. Nie odczuwam wielkiej chęci szybkiego powrotu do domu”. Lata prowadzenia terapii par powiedziały mi: „Jest tutaj, aby zakończyć to małżeństwo, ale nie wypowie tego”. Nie tylko po słowach było to widać: właściwie nie utrzymywał kontaktu wzrokowego – ani ze mną, ani z Betsy. Był emocjonalnie płaski, ale mocno się pocił.

„Musimy nauczyć się, jak rozmawiać o naszych sprawach” – powiedziała Betsy, głosem zdeterminowanym, lecz pełnym nadziei. Położyła swoją rękę na ręce Toma. „Chciałam tego od lat” – powiedziała łagodnie. „Cieszę się, że w końcu zgodziłeś się przyjść i poprosić o pomoc”.

Nie patrząc całkiem prosto na nią, Tom odpowiedział: „Tak, musimy nauczyć się lepiej rozmawiać”. Patrzył się w podłogę. „Nie jestem zbyt dobry w rozmawianiu. Nigdy nie byłem dobry w rozmawianiu”.

Gdy to powiedział, każda komórka w moim ciele zawołała: „To jest człowiek z tajemnicą”. Pomimo jego protestów, że ma problemy z komunikacją, rozmowa w gabinecie szła dobrze. Czy mogło być tak, że z jakiegoś powodu nie chciał powiedzieć prawdy? W głowie mi szumiało. Czy będzie chciał mówić wprost? Czy to ja powinnam spytać? Jaki sekret jest tutaj skrywany?

„Tom, co twoim zdaniem twój niepokój ci mówi?”

Odpowiedział: „Od lat odczuwam niepokój, szczególnie, jak w nocy kładę się do łóżka. Teraz, kiedy zdecydowaliśmy się na terapię, prawie w ogóle nie sypiam. Ona myśli, że mam jakiś problem z intymnością”.

Wkraczając w nieznane terytorium, odpowiedziałam: „Czasami niepokój wiąże się z niechęcia do uczestniczenia w terapii. Czasami niepokój wynika ze strachu przed poruszaniem drażliwych tematów. Czasami wynika z braku odpowiadania na potrzeby partnera. Czy możesz mi powiedzieć w jakiej mierze odnoszą się one do ciebie?”

Tom natychmiast zaczął rozwodzić się nad tym, jak zgodni kiedyś byli z Betsy. „Naprawdę cenię jej przyjaźń” – powiedział. „Byliśmy dobrymi partnerami”. Ani słowa o tym, o czym jego niepokój mógłby świadczyć. Czułam pokusę, aby pozwolić mu na ciągnięcie tego wywodu, w szczególności, że Betsy kiwała głową, kiedy on mówił, najwyraźniej nie orientując się w tym, co przeczuwałam.

Czy mam opóźnić dociekanie tego, co się kryje pod spodem? Byłam już zmęczona. Mogłam się zatrzymać i mieć nadzieję, że między sesjami Tom powie Betsy prawdę. Jednak intuicja podpowiadała mi, że tak się nie stanie. Ponadto, przyszli do mnie po pomoc, a nie po chowanie się za parawanem milczenia. Po latach prowadzenia terapii par, wiedziałam, że moja praca czasem wywołuje ból, przynajmniej na początku.

Zwróciłam się do Toma i zadałam moje wcześniejsze pytanie w prostszy sposób. „Czasem jeden z małżonków boi się rozwijać i zmieniać, a niekiedy boi się wyjawić coś bolesnego” – powiedziałam. „Które z tych dwóch rzeczy jest bardziej prawdziwe dla ciebie?”

Słysząc to, Betsy wyprostowała się i spojrzała na Toma, który siedział cicho przez bardzo długą chwilę. Nic nie mówił. Wydawał się rozważać, czy to był odpowiedni czas na to, aby zniszczyć własne małżeństwo. Moja obawa rosła i jego, jak sądzę, też. W końcu powiedział: „Nigdy nie chciałbym skrzywdzić Betsy”.

Kiwnęłam głową. „Głęboko cenisz przyjaźń między wami” – powiedziałam. „Martwisz się, że to, co powiesz, skrzywdzi Betsy, albo sprawi, że stracicie coś ważnego?”

W końcu Tom powiedział to, co z takim wysiłkiem krył: nie chciał już być mężem Betsy. Powiedział, że przez lata wyrzekał się swoich wypraw podróżniczych z plecakiem w dzikie tereny, nadziei na powrót do Wisconsin, aby żyć przy jeziorze, przy którym spędził dzieciństwo i opuszczenie świata biznesu, aby zostać kucharzem. Teraz, skoro ich najmłodsze dziecko już kończyło studia, chciał rozpocząć nowe życie. Powiedział Betsy: „Pracowałem przez lata, aby utrzymać rodzinę – na stanowisku, którego nie znosiłem”.

Widziałam, że Betsy stara się nie rozpłakać. Tom był ponury i nie drgnęła mu nawet powieka. Po twarzy Betsy widziałam, że zaczyna do niej docierać nieubłagana świadomość faktów. Co teraz miałam zrobić? Na studiach spędzałam godziny odgrywając scenki, w których uczyliśmy się jak pomagać parom w osiągnięciu kompromisu i uzgodnieniu wspólnych celów, ale w tym przypadku rozbieżność nie była łatwa do pogodzenia. Tom przygotowywał się do tego wyznania od długiego czasu. On już podjął decyzję.

Betsy zaczęła spazmatycznie szlochać. „Myślałam, że chcesz przyjść na terapię po pomoc” – płakała. Tom osunął się w fotel i pocierał twarz dłońmi. Czułam wraz z nimi tragizm tej chwili. Obserwowałam, jak pewne marzenie zostało zdruzgotane i czułam, że ja tę destrukcję wyzwoliłam.

Kiedy minęła godzina, podnieśli się ciężko. „To chyba wszystko” – powiedział Tom. Choć dużo łatwiej byłoby po prostu ich pożegnać i oszczędzić sobie nieprzyjemności patrzenia, jak rozpada się 30-letnie małżeństwo, nalegałam, aby wrócili. Tak wiele pozostawało między nimi niedopowiedzeń. Nie byli to ludzie, którzy nienawidzili siebie; byli to ludzie, którzy nie wiedzieli, jak radzić sobie z intensywnymi emocjami.

W ciągu następnych kilku miesięcy, byłam świadkiem kolejnych płaczów, jako że Tom wyjawił kolejną rzecz: zrozumiał, że jest gejem i potajemnie zaczął nawiązywać relacje z mężczyznami. Walczył z tym przez lata, obawiając się odrzucenia przez dzieci i przyjaciół. Betsy wydawało się to impulsywne. Sądziłam, że jeśli nie spróbują rozwiązać tych problemów wspólnie, nigdy nie uda im się zachować przyjaźni i troski wzajemnie okazywanej. Wiedziałam, że zostawieni sami sobie, nigdy nie poradzą sobie z emocjami, które tłumili przez cały czas trwania małżeństwa.

Zaczęliśmy pracować razem nad żalem i smutkiem wynikłym z rozpadu małżeństwa. W końcu się rozwiedli, ale ciężko pracując, pozostali w dobrych stosunkach. Widywali się na ślubach, uroczystościach zakończenia nauki uniwersyteckiej. Mają wnuki i obdarzają się życzliwością.

Przed rozpoczęciem mojej pracy z parami, nie miałam pojęcia, jak wiele może leżeć na szali w czasie pojedynczej sesji. Nie zostałam terapeutką, aby zadawać ból, ale nauczyłam się, że smutek, gniew, szok i rozczarowanie mogą być częścią terapii par doświadczających w związku kłopotów. Dobra terapia par czasami boli.

Doświadczenia Petera: Obawa przed poważnymi błędami

Przez 30 lat praktykowania psychoterapii, badałem i wypróbowałem niemal każdą szkołę. Pracowałem ze wszystkimi rodzajami par we wszelkich możliwych konfiguracjach – od terapii tygodniowych do terapii grupowej i warsztatów o dowolnej długości i charakterze. Z biegiem czasu stawałem się coraz lepszy w pomaganiu partnerom w porozumieniu się w moim gabinecie – i rozciągnięciu tego porozumienia na codziennego życie, jednak czasami zdarza się popełnić poważne błędy, tracę klientów. Jednak rezygnacja pary z terapii bez stawienia czoła podstawowym problemom w ich związku jest dużo groźniejsza i potencjalnie szkodliwa dla pary niż dla mnie.

Pracowałem z Richardem i Tiną przez 4 miesiące z przerwami. W czasie ich 11-letniego małżeństwa Richard coraz bardziej unikał swoich rodzinnych obowiązków – przez co między nimi wystąpiły ostre konflikty. Zaczęliśmy jednak robić postęp w tym względzie: Richard przestał grać w soboty i niedziele w koszykówkę i hokej, a zaczął brać na siebie więcej rodzicielskich i domowych obowiązków.

Potem, pewnego czwartkowego ranka, kiedy para weszła do gabinetu i zajęła swoje miejsca, zobaczyłem, że ich twarze są wykrzywione boleścią. Tina zaczęła mówić drżącym głosem, że przyłapała Richarda na oglądaniu pornografii w internecie. „Jak możesz mi to robić!” – syknęła do niego. „Przestań to oglądać! Nie pozwolę na to w moim domu i nie będę tolerowała tego, że to oglądasz!”

Richard kiwnął głową i schował ręce między kolana. „Już nie będą, obiecuję. Wiem, że nie należy tego robić” – powiedział, brzmiąc jak mocno skarcone dziecko, które stara się przekonać rodziców, że od tej pory będzie grzeczne. Teraz miałem dwa problemy. Po pierwsze, wiedziałem, że Richardowi trudno będzie dotrzymać obietnicy złożonej pod naciskiem. Po drugie, stanowisko Tiny nie zostawiało żadnego miejsca na dyskusję. Co teraz? Mógłbym przejść do porządku dziennego z żądaniem Tiny i obietnicą Richarda i udawać, że sprawa została satysfakcjonująco rozwiązana albo mogłem zaryzykować drążenie sprawy i rozpocząć owocną dyskusję odnośnie tematu tabu. Kiedy uznałem, że nadeszła odpowiednia chwila, poprosiłem Tinę, aby opisała swoją reakcję na pornografię. Chciałem wiedzieć czy Tinie przeszkadzała sama pornografia, czy fakt, że Richard ją oglądał – czy częstostotliwość, z jaką to robił. Rozumiejąc, że muszę poruszyć ten temat w sposób, który będzie odpowiedni dla Tiny, czułem, że idę przez pole minowe na bosaka i na ślepo.

„Tina, chciałbym zadać ci pytanie” – zacząłem. „Chcę zrozumieć, co dokładnie myślisz. Wiem, że wielu ludzi nie toleruje pornografii, ale często mają ku temu różne przyczyny. Czy możesz powiedzieć, jak ty się na to zapatrujesz?” Patrzyła na mnie długo, oczy jej się zwęziły. „Oczywiście, będziesz dążył do tego, żeby stwierdzić, że to ja mam problem” – powiedziała lodowatym tonem. „Jesteś mężczyzną”.

Wszedłem na minę. Cztery miesiące dobrej woli nagle wyparowały, by nigdy nie powrócić. Spotkaliśmy się jeszcze 2-krotnie. Sesje straciły swoją spontaniczność i dynamikę. Tina i Richard stali się wobec siebie niezwykle uprzejmi. Spekulowałem o konsekwencjach unikania trudnych tematów. Dyskusje te do niczego nie doprowadziły i jak oni byłem po prostu uprzejmy. Zakończyli terapię obietnicą Richarda, że nigdy już nie będzie oglądał pornografii. Kiedy wyszli z gabinetu, czułem smutek i ulgę połączoną z winą, że zakończyłem terapię w tak nieprzyjemnie wysokim napięciu. Nie musiałem już się zajmować bólem, który nie został przepracowany, ale czułem, że zawiodłem. Od tamtej pory pracowałem z innymi parami, które miały problem pornografii i udawało mi się rozmawiać z nimi na temat ich zapatrywań bez wpadek. Czy to dlatego, że nauczyłem się czegoś z tej porażki, co pozwoliło mi uniknąć powtórki? Może, ale wątpię. Wszyscy terapeuci lubią myśleć, że uczą się na błędach, ale prawda o pracy z parami jest taka, że odpowiedzi na interwencje są bardziej nieprzewidywalne, niż w kontrolowanej atmosferze pracy indywidualnej. Jednym z zastanawiających faktów terapii par jest to, że, niezależnie od tego co mówisz i robisz, niezależnie od poziomu umiejętności – od czasu do czasu zakończenia będą kłopotliwe.

Doświadczenie Ellyn: Obawa przed konfrontacją

Przez całe moje dzieciństwo, rodzice unikali otwartych konfliktów i uczyli mnie, abym robiła tak samo. Kiedy tylko moja siostra i ja podnosiłyśmy głosy w kłótni, byłyśmy odsyłane do pokoi z poleceniem powrotu, kiedy będziemy gotowe okazywać sobie wzajemnie uprzejmość.

Do dzisiaj wolę unikać konfliktów, kiedy mogę, ale w terapii par to nie jest dobre wyjście. Niezależnie, czy sprowadziła ich niewierność któregoś z partnerów, pasywne lub agresywne zachowania, uzależnienie od narkotyków lub alkoholu, hazard, okrucieństwo jednego z partnerów wobec drugiego, absurdalne żądania, które nie mogą zostać spełnione – często musimy skonfrontować się z klientem. Możemy unikać konfliktów, ale musimy podjąć ryzyko tego, że jeden z partnerów – lub oboje – będą wobec nas otwarcie wyrażali gniew. To doświadczenie, które każdy psychoterapeuta par chcący zawsze być ciepłym człowiekiem i empatycznym słuchaczem ma przed sobą.

Jill i Joe toczyli ze sobą walki od 10 lat, kiedy ich po raz pierwszy zobaczyłam. Chodzili do kilku psychoterapeutów i nic nie udało im się osiągnąć. Ich konflikty z czasem narastały i dotyczyły głównie wagi Jill. W moich oczach Jill miała lekką nadwagę – choć może nawet i to nie. Jill nie znosiła Joego za nakłanianie jej do diety. Była wówczas na tyle zła, że rozważała romans, częściowo żeby pokazać, że nie musi się odchudzać, aby być atrakcyjną dla mężczyzn, częściowo żeby zemścić się na Joem za ataki na jej wizerunek.

Kiedy tylko stało się jasne, o co toczą ze sobą walki, moją pierwszą myślą było: „Jestem niewłaściwą terapeutką dla nich. Jak mam uniknąć narzucania im własnego stanowiska?” Całe moje dzieciństwo i okres młodzieńczy byłam gruba. Moja matka ciągle nakłaniała mnie do odchudzania się i trudno mi było znieść jej nacisk w tej sprawie. Ciągle miałam jakąś dietę i ukradkiem podjadałam, traciłam i przybierałam na wadze. Chciałam być szczupła, ale nie chciałam wyrzec się lodów i czekoladek, które łagodziły mój ból, kiedy siedziałam w dni wolne w domu, a moi znajomy wychodzili na randki.

Wiedziałam, że rozładowanie konfliktu Joego i Jill będzie wymagało zręcznej konfrontacji, ale sama myśl o konfrontowaniu się w temacie wagi sprawiała, że drżałam i potajemnie marzyłam, żeby skierowali swoją uwagę na coś innego. Nie zrobili tego.

Starałam się opóźnić ten moment poprzez propozycję nauczenia ich umiejętność rozmowy na trudne tematy. Trwało to jakiś czas, ale pewnego poniedziałkowego popołudnia, 3 tygodnie po rozpoczęciu terapii, usiedli na kanapie demonstracyjnie odwracając się od siebie. Zdałam sobie sprawę, że to będzie „dzień sądu”, którego nie będzie można uniknąć.

Joe powiedział opryskliwie: „Jeżeli nie mówię tego, co chcę powiedzieć, robię się jeszcze bardziej zły. Może więc powiem?”

„Śmiało” – odwarknęła Jill. „O co chodzi?”

„Chcę, żebyś zrzuciła na wadze, żebyśmy w końcu mogli przestać się o to kłócić”.

Ellyn: „Co robicie, kiedy nie rozmawiacie ze sobą o tym?”

Joe: „Prawimy sobie sarkastyczne uwagi, przyjmujemy krytykę, ale gdy próbujemy o tym rozmawiać, to mówi, żebym się odpieprzył i zjeżdżał”.

Masz ci los. Starałam się wypracować jakąś płaszczyznę porozumienia, żeby mogli porozmawiać na ten temat spokojniej, ale Joe był mocno skoncentrowany na oporze Jill i myśli, jak samolubna była w jego mniemaniu. „Ona chce, żebym myślał, że jest piękna” – powiedział. „Ale ja myślę, że jest dosyć samolubna, skoro nie chce podjąć wysiłku, żeby mi się podobać”.

Teraz Jill płakała. „Dlaczego nie możesz kochać mnie taką, jaką jestem?” – wypłakiwała się w chusteczkę. Nastała pora na konfrontację. Nie mogłam jej już odwlekać, ale jak zainterweniować bez wciągania ich w swoje własne sprawy? Byłam całkowicie świadoma swojej chęci uratowania Jill.

Joe zwrócił się do mnie w nadziei na pozyskanie sojusznika. „Jeśli próbuję rozmawiać o tym w domu, ona mówi, żebym się zamknął. I jeśli będę próbował drążyć temat, nasze życie seksualne zniknie już na zawsze”.

„Zawsze można rozmawiać o tym, czego się pragnie” – zaczęłam ostrożnie, a potem uczyniłam mały krok w stronę konfrontacji. „Ale jeśli rozmawiasz o tym, czy dobra figura u Jill jest właśnie tym, czego chcesz?”

Joe zignorował moje pytanie. „W idealnym świecie, wygląd jej ciała nie miałby dla mnie znaczenia” – powiedział. „Ale od początku małżeństwa przybrała na wadze, i to się liczy!” Wiedziałam, że szczera odpowiedź nie zadziałałaby teraz, gdyż brzmiałaby mniej więcej tak: „Spokojnie. Wyhamuj trochę, kolego”. Zamiast tego, postanowiłam spróbować zaangażować Jill w proces konfrontowania jej męża.

„Jill, czy mogłabyś porozmawiać z Joem na temat swojej wagi, przy czym ja pomogę ci zadawaniem pytań?” Kiedy kiwnęła głową, powiedziałam: „Czy mogłabyś spytać, co symbolizuje twoja waga i co jego zdaniem powinno się zdarzyć, kiedy poprosi cię o schudnięcie?”

„Po prostu schudniesz” – wtrącił się Joe. „Być może powinnaś ćwiczyć więcej, pójść do Weight Watchers [firma oferująca produkty i usługi pomagające w odchudzaniu]. Trzeba się zawziąć i po prostu to zrobić. A waga symbolizuje samolubstwo”.

Podejrzewałam, że Joe przyjmie podejście pt. „To twój problem, kochanie” i że to będzie elementem konfrontacji w naszej wspólnej pracy. Wielu ludzi ciągle wysuwa duże roszczenia nie zdając sobie sprawy z ich roli w tym, co się dzieje. Joe cały czas uznawał, że Jill jest leniwa i samolubna, bo nie robiła tego, co on chciał, jakby nie było żadnego związku z jego postawą i zachowaniem. Jako terapeutka z lekką nadwagą, nie byłam pewna, czy mogę poradzić sobie z tą sytuacją nie stając po prostu po stronie Jill.

Zaczęłam starać się, aby Jill powiedziała o swoich zapatrywaniach na tę sprawę.

„Jak ty się do tego odnosisz?” – spytałam Jill. „Co czujesz w środku, kiedy Joe mówi, że masz nadwagę?”

Znowu zaczęła płakać. „Mam nadwagę, nawet mój lekarz mówi, że mam 5 kg za dużo”. Słyszałam w tym echo mojej własnej historii, mojej feministycznej wrażliwości, mojej pogardy wobec gloryfikowania w Ameryce kobiet chudych jak szczapa.

„To oznacza znacznie więcej dla was obojga niż dieta” – zasugerowałam Jill. Zwracając się do Joego, powiedziałam: „Czy możesz spytać, dlaczego dla Jill to jest takie trudne?”

Kiedy posłusznie ją o to spytał, odpowiedziała: „Zawsze miałam problem z wagą i chcę, żebyś o tym pamiętał, Joe. Moim rodzicom to przeszkadzało. Stracić na wadze nie jest łatwo”. Opuściła oczy w dół. „A ty jesteś taki nieczuły: krytykujesz mnie i mówisz nieładne rzeczy o moim ciele”.

Joe powiedział: „To jest całkiem proste: po prostu chciałbym, żebyś straciła na wadze – i nie chcę być odpowiedzialny za to, jak traktowali cię rodzice”.

Atmosfera się zagęszczała. Bez wątpienia, rozwiązanie tego problemu wymagało większej odpowiedzialności od obojga. Choć chciałam, żeby Joe brał na siebie większą odpowiedzialność, te spory nie mogły odnosić się jedynie do mniemanej odmowy dbania o figurę przez jego żonę. Wiedziałam, że rozstawał się z innymi terapeutami z powodu tego, jak podchodzili do całej sprawy. Jednocześnie musiałam zmotywować Jill, aby uznała swoją rolę w tym, co się działo.

„Chcę, żebyś się wróciła odrobinę i spytała Joego o coś” – powiedziałam Jill. „Spytaj go o jego rolę w rozwiązywaniu tego problemu”.

Jill, ciągle zapłakana, ale już spokojna, zwróciła się do Joego: „To co mógłbyś zrobić, żeby mi pomóc?”

Joe tylko przewrócił oczami. „Przecież to twoja sprawa” – powiedział „Nie mogę ćwiczyć ani tracić wagi za ciebie”… „To nie takie proste” – przerwałam. „Jeżeli mówisz o pragnieniu takim jak to, nie możesz po prostu się siedzieć i czekać, aż ona je spełni”. … „Dlaczego?”

„Ponieważ to ty odczuwasz tutaj dyskomfort” – powiedziałam korzystając ze swego doświadczenia z terapii par zmagających się z podobnymi problemami. „To jest skomplikowana sprawa, która mówi o tobie równie wiele, co o niej. Czy możesz powiedzieć Jill, co jej waga tak naprawdę dla ciebie znaczy? Jak wpływa na twoje poczucie własnej wartości? Jak do tego ma się twoje własne starzenie?”

„Dlaczego nie chcesz mnie wspierać?” – spytała Jill.

„Ponieważ myślę, że chcesz się mi sprzeciwić” – odpowiedział Joe, chętnie zmieniając temat i wracając do starego argumentu.

„Więc ty odmawiasz swojego wsparcia jej” – powiedziałam, szybko wracając do tematu. „Prosisz o pewną znaczącą zmianę i nie chcesz wspomóc Jill w dokonaniu jej. Mógłbyś gotować, pakować obiady, zachęcać, zostawać z dziećmi, kiedy ona ćwiczy” – zaproponowałam kilka opcji, których wcześniej nie rozważał. Joe wyglądał na zaskoczonego. W końcu udało mi się zyskać jego uwagę.

Zwróciłam się znowu do Jill. „Spytaj Joego, czy próbowałby zmienić zachowanie swojego syna nic nie robiąc, albo odrzucając go”.

„Próbowałbyś tak?” – spytała. Przez długą chwilę w gabinecie panowała cisza. W końcu Joe powiedział niechętnie: „Nie, nie próbowałbym”.

Zachęcona tym małym otwarciem, , postanowiłam nacisnąć mocniej. „Prosisz Jill o zrobienie czegoś dla ciebie” – powiedziałam. „Możecie to rozwiązać wspólnie. To trwa już tak długo. Nie uczynicie żadnych postępów nie robiąc nic”.

Joe znowu milczał przez chwilę, kiwał głową i zaczynał łagodnieć. „Nigdy o tym nie rozmawiałem, ani nawet o tym nie myślałem”.

„Dlaczego nie miałbyś mi pomóc?” – spytała Jill, jakby zaniepokojona perspektywą zmiany, której od dawna wyczekiwała u Joego.

„Ponieważ myślę, że nie zrobisz tego tylko dlatego, że ja tego chcę. Dlatego właśnie odmawiasz odchudzania się: nie obchodzi cię to, czego ja chcę”. Jak to często bywa w parami na tym etapie procesu zmiany, trochę się cofnęliśmy. Teraz musiałam skonfrontować się z Jill.

„Czy zechcesz wypracować swoją rolę w tym sporze?” – spytałam ją.

Jill kiwnęła głową, więc kontynuowałam. „Czy wiesz dlaczego nie chcesz przystać na prośby Joego?” – spytałam ją.

„Nie wiem” – odpowiedziała łagodnie. „Czasem po prostu czuję się uparta, ale naprawdę nie wiem dlaczego”.

Postanowiłam poprowadzić ją przez dialog Gestalt, aby pomóc jej rozpoznać obie strony konfliktu i zrównoważyć sesję poprzez danie Joemu szansy na wyjście z trudnej sytuacji.

„Pomówmy przez chwilę o części ciebie, która chce stracić na wadze i tej, która nie chce. Co mówi ta część, która chce stracić na wadze?”

Jill: „Wyglądałabym i czułabym się lepiej”.

Ellyn: „Co mówi ta część, która nie chce?”

Jill: „Jestem zła na niego. Niech mnie szlag, jeśli mam to dla niego robić!”

Ellyn: „Dlaczego nie?”

Jill: „Chcę być kochana taką, jaką jestem. Chcę, żeby myślał, że jestem wspaniała – żeby mi to mówił – jak wtedy, kiedy się poznaliśmy”.

Ellyn: „Co by to dla ciebie znaczyło?”

Jill: „Że jestem wyjątkowa, że kocha mnie – całą mnie”.

Ellyn: „Kto jeszcze powinien kochać cię tak bezwarunkowo?”

Jill (po chwili): „Mój tata”.

Ellyn: „Tak więc chcesz znaczyć dla niego tyle, ile znaczyłaś dla taty. Tak więc jest to dla ciebie bardzo ważne pod względem emocjonalnym. (Kiwa głową.) Zastanawiam się, co byś czuła, gdybyś wyobraziła sobie zrzucenie kilku kilogramów tylko dlatego, że Joe cię o to prosi?”

Jill: „Nie. Nie mogłabym z racji tej części mnie, która pragnie bezwarunkowej miłości”.

Sesja zmierzała do końca. Zaszła zmiana w dynamice relacji. Joe i Jill odzyskali nadzieję na rozwiązanie swojego problemu. Zaczęli otwierać się na możliwości, które mogły skierować ich związek na nowe tory. Nie było to łatwe, ale musiałam skonfrontować się z obojgiem w sprawie mającej dla mnie psychologiczny ładunek. Gdybym robiła to lata temu, nie wiem czy znalazłabym w sobie odpowiednie połączenie łagodności i siły, czy utrzymałabym koncentrację, ale teraz czułam, że 25 lat pracy w terapii grupowej dało mi pewną jasność spojrzenia i poczucie kierunku rozwoju duchowego. Pod koniec sesji, wszyscy troje czuliśmy, że odnieśliśmy małe zwycięstwo nad władzą schematów przeszłych zachowań, które ograniczają możliwości oferowane nam przez przyszłość. Nie miejmy złudzeń: w pracy z parami czasem czujemy się, jakbyśmy uzbrojeni w pistolet na wodę brali udział w strzelaninie. Jednak inspirują nas pary, które podejmują trudny wysiłek, potykają się, upadają, po czym powstają – tak jak my, terapeuci. Jeżeli wyrażają trudne prawdy ze szczerą miłością, daje to nam odwagę do dalszego rozwoju. W zawodzie, w którym wypalenie jest jednym z największych zagrożeń, jednym z najrzadziej doświadczanych uczuć po tych wszystkich latach jest nuda. Dla nas obojga, bycie terapeutą par nie dało nam przyzwolenia na samozadowolenie w naszych własnych małżeństwach. Wykonywanie tej pracy daje nam impuls do rozwijania się jako małżonkowie i terapeuci – i to na sposoby, których nigdy byśmy się nie spodziewali. Terapeuta par to nie jest praca dla ludzi tchórzliwych. Jak powiedział sir Edmund Hillary, który wspólnie z Tenzingiem Norgayem jako pierwszy wszedł na Mount Everest: „To nie górę pokonujemy – lecz siebie”.

Dr Ellyn Bader i dr Peter Pearson, terapeuci par od ponad 25 lat, założyciele i przewodniczący The Couples Institute, twórcy developmental model of couples therapy [pol. rozwojowy model terapii par]. Napisali książkę “In Quest of the Mythical Mate: A developmental Approach to Diagnosis and Treatment in Couples Therapy”.

Comments for this post are closed.